Sumienie

Sumienie i Intuicja

Czyli nudzi mi sie rano i będe znowu rozkminiał Po zastanowieniu wychodzi, że bardzo ciężko sobie wmówić iż ten świat to dobro, bo obiektywnie tak nie jest. Ciężko sobie też wmówić, że to dla mnie dobre, że na jakimś wyższym poziomie wszystko jest ok, tylko potrzeba żebym ja w dupę dostał a wszystko będzie w porządku. Szczególnie gdy w życiu doświadcza się sytuacji, które nas zmieniają. Oczywiście najfajniej w życiu nic nie doświadczać, wtedy Bóg jest w pszczółkach i kwiatuszkach i wszyscy są uśmiechnięci, ale co gdy jednak się zmieniamy? Zmiana perspektywy diametralnie może człowieka zmienić – i co wtedy? Nic już się nie zgadza, nic nie pasuje. Przecież świat jest zawsze dokładnie taki, za jaki go uważamy, no więc co gdy się zmienia? Wtedy żadne tłumaczenia nie pomagają, ból jest realny i koniec, pora otrzeźwieć. Wybór jaki w życiu mamy to nie kwestia mieć/nie mieć danego doświadczenia, tylko jak długo pozostawać pod jego wpływem. Tylko taki wybór mamy. Można w jednym stanie przeżyć całe życie, można się 15 razy zmienić- i to jest wybór człowieka. Podobno tak jest dobrze. Ok, nie kłócę się, akceptuje. Ale pytanie z początku pozostaje i dalej wydaje się być bez odpowiedzi. Czy Bóg mi robi wbrew? Czy On mnie nie lubi? Jak odróżnić mordercę od morderstwa? Bezsensowne filozofie nic tu nie pomogą, bo każda z nich jest dobra tylko w teorii, ale jak się ją podda testowi –kicha……….. Podobno wszechświat wie co robi, podobno to wszystko ma sens, tylko my go nie umiemy zobaczyć. Pitu pitu, przechodząc do praktyki wszechświat robi tylko jedno- przyspiesza (fizycznie widać tylko te cząstki, które wokół czegoś krążą, cząstki nie będące w ruchu okrężnym są „ciemną materią”, więc wygląda to tak że wszechświat się rozszerza). Czas jest procesem przyspieszania wibracji. Nic nie jest wieczne- poza zmianą. Rozwój inaczej mówiąc to przyspieszanie. No dobra, i co z tego? Ano to, że zmiana to zawsze przyspieszenie, skoro mamy nad sobą tylko taka kontrole, że możemy się jedynie poddawać wpływowi innych wibracji w jakimś środowisku –aby ono wywierało na nas wpływ, to proces życia jest ciągłym stawianiem siebie w szybszych i szybszych środowiskach. Z prawa czasu wynika że każde zdarzenie jest w 90% obliczone na swoje skutki w przyszłości, a jedynie w 10% na natychmiastowy efekt, jakkolwiek okrutnie to brzmi. Cierpienie na świecie nie jest dla samego bólu, tylko dla tego co on spowoduje, mówiąc wprost po to widać dzieci w cierpieniu, żeby człowiek miał na co zareagować dobrem. To jedyne sensowne wytłumaczenie. Ciemność pobudza światło, bo gdziekolwiek dotarło światło- ciemność była tam pierwsza. No dobra, to chcąc być w zgodzie z wszechświatem- trzeba iść za tym przyspieszeniem, tak? Zgadzam się, nigdy nie wolno przestać się uczyć, rozwój to proces przenoszenia się z jednej szybkości na drugą, a na każdej panują inne prawa, więc trzeba się ich stale uczyć. Nawet Einstein mówił że gdy człowiek przestaje się uczyć- jego dusza umiera. Dobra, ok. Akceptuje. W sumie ma wtedy sens otrzymywanie doświadczeń bolesnych, które potem trzeba wybaczać. Cały proces poczucia krzywdy, bólu i negatywności jest po to żeby było jak przyspieszyć, nad czym przeskoczyć. Przekonanie o własnej racji obniża wibracje- a obrona swoich zasad i sumienia go podnoszą. I to też jest względne- bo naprawdę to wybaczenie jest jedynie zrównaniem swoich wibracji z szybkością powyżej, stąd skoro szybkość zmienia się w czasie- to dopiero w czasie to widać. W wyższym wymiarze spojrzenie „w lewo” to spojrzenie w przeszłość - i dopiero z tej perspektywy widać konieczność wybaczenia bólu jaki się doznało- w praktyce dopiero wtedy widzi się różnice szybkości miedzy sobą samym a szybkością wibracji obecnego czasu. Logiczne, zgodne ze wszystkimi znanymi mi prawami. Tu wyłania się mała podpowiedź co do miejsca pobytu Boga- skąd wiemy co wybaczyć? Albo za co przeprosić? Odpowiedź to sumienie. Pomyślimy o tym jeszcze później, na razie z tym wybaczaniem- jest na przykład taki starożytny rytuał Szurpu (z Sumeru, Abraham go wiele razy stosował) palenia urazy w ognisku i mieszania wspólnej wody: kiedy chce się komuś wybaczyć (a wcale nie trzeba kogoś lubić żeby mu przebaczyć!) rozpala się z nim ognisko ze swoich krzywd. Pod niebo. Cały dzień znosi się na ognisko drewno, układając je starannie, kładąc każdy patyk wypowiada się na głos jedną krzywdę. Tylko jedną, ale do końca, co ciekawe kiedy ciało jest zajęte tak bezmyślną czynnością idzie to bardzo łatwo, język sam wie co mówić. Układa się więc palenisko, gdy się skończy rozpala się je, ma wszystko spłonąć i odlecieć w przeszłość. Na to ognisko każdy ma przynieść ze sobą tyle wody ile da rade unieść. Po spaleniu krzywd obie osoby mieszają swoje wody, mieszając symbolicznie swoje dusze i gaszą razem to ognisko wspólną wodą. Dużo ciekawych reakcji emocjonalnych przy tym jest (płacz, głupawki śmiechu itp.) więc trzeba to robić w odosobnieniu. Ogień im większy tym lepszy, im więcej wody tym lepiej. I co ciekawe… to działa! To bardzo ciekawy przykład jak starożytni sobie wybaczali, a co ważniejsze jak dużo wagi do tego przykładali. Myślę że Żydzi z Palestyńczykami powinni ogniska porozpalać jak ich patriarcha robił zamiast nowe rodzaje broni wymyślać. Ale to tylko taka dygresja nie na temat przecież… wracając do tematu –wybaczenie.. jest ogromnie ważną rzeczą w człowieku, bo poczucie krzywdy i uraza zatrzymuje każdą istotę w rozwoju. Zatrzymują jej wibracje na jednym poziomie. Jako że zawsze jest akcja i reakcja (według prawa rytmu –wychylenie w prawo zawsze równe jest wychyleniu w lewo, rytm się kompensuje), dążenie naprzód i wycofywanie, wylewanie woli natury i wchłanianie jej z powrotem- to wahadło ludzkich wibracji raz puszczone w ruch musi w którymś momencie się cofać, i jedynym sposobem aby uniknąć niszczącego działania ruchu wstecz jest wzniesienie się na wyższy poziom wibracji- wtedy wahadło przechodzi „pod nami” i nie ma na nas żadnego wpływu, bo zabiera nas ze sobą wahadło wyższej szybkości, a ono niekoniecznie musi iść w strone pasywną w danym momencie- prawo jest zachowane, nie ma bólu i o to właśnie chodziło od samego początku w tym zjawisku- żeby człowiek uciekł przed bólem na wyższy poziom. Sztuka alchemicznej transmutacji to właśnie umiejętność zmiany szybkości wibracji, nic innego. Ma sens, jest zgodne ze wszystkimi prawami, i nawet sprawdza się w praktyce. Wszystko ma dwa bieguny, i zawsze trzeba patrzeć na druga stronę medalu. Wibracja na krańcach swojego wychylenia jest tylko jednym biegunem, a istnienie jednego wymusza istnienie drugiego, nie ma miłości bez nienawiści. Gdzie jest jedno- odnajdziesz i drugie. Jeśli istnieje kontrowersja to znaczy że patrzy się na pojedynczy biegun, a im istota dalej od środka skali- tym bardziej uwięziona (szczególnie we własnej wyobraźni), im bliżej środka i równowagi przechodzi tym bardziej wolna się staje –tak siła wyższa przyciąga stworzenia do siebie. Przez ich wolność w równowadze- nie uwięzienie na ekstremum bieguna (przykład- fanatyzm religinjy, osobiście znam kilku ludzi, którym gdyby „głos” podpowiedział „przypnij sobie bombe na plecy i wio w tłum” –zrobiliby to natychmiast). Bardzo się nadziałem na bezsensowne teorie pojedynczego punktu widzenia, więc wszystko sprawdzam. I polecam sprawdzać samemu, bo gdy się tego nie robi, człowiek gotów uwierzyć w taki debilizm na przykład: Mojżesz, PWT 23,2: „nikt, kto ma odcięty członek lub zgniecione jądra nie wejdzie do królestwa Pana”. To jest jednostronny biegun w ekstremum. Fanatyzm, zakopywanie się w przeszłości i zatrzymywanie swojego rozwoju. Skoro tak jest, to żaden kastrat nie dostał się do nieba? To czemu aniołki tak cienkim głosem śpiewają?? Żart.. ale bezsens tego cytatu jest oczywisty i bezdyskusyjny. Więc- skoro jedyną stałą siłą we wszechświecie jest zmiana, a dokładnie mówiąc przyspieszenie wibracji –to warto by jakoś to naturalne dążenie wkomponować w swoje życie. Przyspieszacz wibracji –tak by trzeba nazwać (jeśli już się koniecznie chce nazywać) jedyne działanie natury. I teraz skoro ciemność jest wszędzie przed światłem i rytm się zawsze kompensuje- to każda przyjemność jest stopniem odczutego wcześniej bólu, ból jest „miejscem” (pasywnym biegunem) dla przyjemności. Wniosek z tego taki że za każde cierpienie dostanie się przyjemność, ale nie w drugą stronę… ciekawe, nie? Genialnie pomyślane trzeba przyznać. Każde stworzenie może wpływać tylko na te, które w jakimś stopniu pokrywają się z nim wibracyjnie, tylko w miejscach „harmonii”, czyli współbrzmienia jest się z inną istotą w kontakcie. Z tego dwa wnioski- wyższe może modyfikować niższe- ale nie odwrotnie, oraz dowód że Bóg nie szuka sług, a wręcz nimi gardzi. Stojąc po środku swoich wahadeł jest się w punkcie, który Archimedes opisał jako „punkt głębi”, bez wgłębiania się w fizykę ten punkt to idealny środek każdego przedmiotu, z tego punktu każda rzecz materialna „zjawia się” w tym wymiarze z wyższego. W tym jest 6 kierunków- w następnym do góry 24, więc może się pojawiać w zasadzie „cudownie” gdzie tylko chce. I to jedynie ten punkt jest miejscem kontaktu z „wyższym”, jedynie w równowadze można swoje wibracje podnieść- spowrotem do tego punktu. To co to jest ta cała równowaga? To jest równomierne ułożenie sił aktywnych i pasywnych. Wszystko ma dwa bieguny, wynikające z prawa rytmu. Pierwiastek męski i żeński się to też nazywa. Część aktywna nazywa się „męska”, a pasywna „żeńska”, chociaż pasywność na jednej skali może być aktywnością na innej- przykład: żeńska część energii twórczej odłącza się od męskiej i zaczyna taniec w poszukiwaniu męskiej pary- żeby dalej tworzyć. Ziemia jest kobietą, więc tańczy wokół Słońca. To męski pierwiastek kieruje całą energie do żeńskiego, ale szuka i tańczy żeński. Stąd w fizyczności istnieje męskość w postaci żeńskiej i żeńskość w męskiej. Im istota wyżej rozwinięta tym ma obu tych pierwiastków bardziej po równo, bo to posiadanie ich po równo umożliwia rozwój oczywiste, zgodne z prawami wszechświata i potwierdzalne eksperymentalnie. Ale żaden z tych pierwiastków nie może działać bez drugiego- bo oba są jedynie biegunami tego samego wahadła. Rytym jak powiedziano się kompensuje, a istota ma pozostać po środku by dalej być pod wpływem „przyspieszacza wibracji”. Wszystko jest podwójne, każda wibracja ma dwa bieguny. Są pewne cechy wspólne, jak na przykład- żeńskość jest zawsze siła pasywną, przyjmującą, jest zawsze subiektywna i niedobrowolna- i czy się to nazwie „pod-świadomość”, sub-ego, kobiecość, element wody czy jakoś inaczej- zawsze esencja pozostaje ta sama. Nazwa nigdy nie odda esencji, bo pochodzi ze świata formy, ale to jedynie w punkcie równowagi da się w ogóle esencje poczuć- tak bardzo, że słowami się jej nie da wyrazić. Wracając do tematu pierwiastek żeński ma dużo więcej możliwości niż męski (męski to w zasadzie proste urządzenie bębenkowe z lufą jak to Pan Colt powiedział), żeński to wysublimowany zestaw drgań harmonicznych, stąd w żeńskości jest piękno. Żeński pierwiastek tworzy nowe „miejsca”, które to męski pierwiastek „zaludnia”. Pojedynczo żaden z nich nie może nic, żeński sam jedynie kopiuje, a męski strzela ślepakami. Nie ma kreacji, czas stoi. Powtarzam, bo to ważne- bez obecności obu pierwiastków czas stoi (czarna dziura?). Mając w sobie dysharmonie elementów męskiego i żeńskiego jest się jedynie cieniem, lub echem innych ludzi, nigdy nic się samemu nie stworzy ani nie odkryje, żyje się w świecie „mnie” nie wiedząc nawet o istnieniu „ja” (łatwo to sprawdzić- masz w umyśle własną wole- czy cudzą?). Dalej- co z tego wynika? Że np. sugestia to zawsze interakcja męskiego z żeńskim, tylko wtedy idea jest przenoszona. Żeńska część ducha odbiera impresje, karmi się nią- ale nie umie jej nadać (to dowodzi że gdyby na świecie były same kobiety nastąpiłby koniec świata –również trudno się nie zgodzić, nie? hehehehee). I to szybkość wibracji decyduje o tym która wibracja jest bardziej „wpływowa”. Stąd „wszech-mogący” i inne takie. We wszystkim jest część prawdy.. każda religia, doktryna, filozofia czy święta nauka jakąś nazwę na „przyspieszacz wibracji” znalazła… ale jakoś nie da się z tą siła gadać. Mówią na nią mesjasz, brahma, zbawiciel czy jeszcze inne ciekawe słowa… ale… dalej, nawet ta wiedza nie umożliwia kontaktu z Bogiem. Tyle gadania na nic? Nie. Skoro na końcu bieguna widać tylko formę, to co się stanie jak się rzeczywiście stanie po środku? Trzeba zawsze pamiętać o dwóch biegunach prawdy, inaczej wpada się w półprawdę. Harmonia jest pięknem, widać ją wszędzie, nawet w tak zwanej „synchroniczności”. Bo synchroniczność to nic innego jak nakładające się na siebie grzbiety fal czasu, czyli rezonans. Wtedy widzi się w kółko 11:11, albo 4444 albo coś takiego. Jeśli widzisz w kółko 11:11 to znak że dużo wysiłku ktoś wykonał żeby do tej sytuacji doprowadzić, i widzisz właśnie spiętrzenie tego wysiłku. Czyli spiętrzenie czyjejś „równowagi”, efekt tego że ktoś z punktu środka coś do Ciebie wysłał. Dużo teorii tu nakładłem, ale to wszystko dążyło do konkluzji- gdzie jest bóg? Jak z nim gadać? Czemu nie mogę? Popatrzmy na dwa bieguny dzisiejszego świata. Jeden to „pasywna” strona medalu, czyli ta bezwolna. Druga jest aktywna. I wyraźnie widać czym są obie. Pierwsza jest tam, gdzie ludzie bezwolnie Boga szukają- dla jakiej wartości ludzie się mordują i są w stanie skurwić do nieprzytomności? Dla pieniędzy. A jaka jest odwrotność? Druga strona medalu? Co nie idzie za pieniądze że żadne skarby świata? Co się nie sprzeda, nie skurwi ani nigdy nie wypadnie z równowagi? Już o tym pisałem- to sumienie. Sumienia się nie kupi –nie jest na sprzedaż. Intuicje można kupić, sumienia nie. Sumienie jest zawsze w równowadze- intuicja nie, daje się przez „życzliwych bliźnich” programować. Sumienie zawsze jest w harmonii- nic innego w człowieku tego nie utrzymuje. Sumienie nadaje na wyższych wibracjach, zawsze jest jakby głosem „opatrzności”. Nawet jak dasz sobie wmusić wole innych, intuicja nawet się z tym zgodzi- sumienie nigdy na to nie przystanie. Dobro i zło to tak śliskie pojęcia że wystarczy tyłek na inny stołek przesadzić i wczorajsze dobro jest dzisiejszym złem, ale w sumieniu nie ma nazw ani etykietek, po prostu włącza się sygnał dla większości słyszalny jako „bbzzzzzzzzz..” i wiesz że postąpiłeś niewłaściwie bez względu na punkt widzenia –nie ważne ilu ludzi cię będzie przekonywać że tak powinieneś, i tak sumienia nie przekrzyczą. Gdy zrobisz coś pozytywnego- czujesz jakby cię coś po głowie głaskało w nagrodę. Ono nie mówi w żadnym języku- oprócz języka natury. Każdy to słyszy, każdy ma ten głos w środku- ale większość ignoruje. Tradycja, kultura, wierzenia i filozofie umrą- sumienie nie. W naukach o duchowości jest określenie „światło”- skoro Bóg jest ze światła, to czym się niby ma porozumiewać jeśli nie światłem? I to światło do nas dociera właśnie jako sumienie, światło wyższych gęstości. To jedyny logiczny wniosek, -Bóg jest albo pieniędzmi, albo sumieniem –nie ma innej możliwości. I po analizie aktywności i pasywności obu tych rzeczy –wychodzi że jedynym aktywnym elementem, którego nie da się kupić jest właśnie sumienie. Bo jeśli bogiem są pieniądze- to ja od razu się z tego świata wypisuje. Ten wniosek jest zgodny ze wszystkimi znanymi mi prawami, sprawdza się, nie trzeba sobie tego wmawiać…. I jest zgodny z…. samym sumieniem! I tu jest właśnie Bóg i jedyny z nim kontakt- w sumieniu. Żadne filozofie, religie ani doktryny nie mają na to monopolu, a wręcz są z nim sprzeczne. Sumienie to głos Boga, nic innego. Każdy Boga ma- w sumieniu. Czymkolwiek jest dla ciebie Bóg, czy naturą, czy Elokim, czy Jezusem, czy Allahem czy opatrznością - jedyny jego głos to sumienie, reszta to puste filozofie. Stąd trzeba żyć w zgodzie z własnym sumieniem –a nie z oczekiwaniami innych. Czym niby jest modlitwa czy medytacja czy tzw. wyciszenie jak nie sposobem na „powrót do równowagi” w samym sobie? Po co się człowiek modli? Po co medytuje nad sobą? Żeby zrównać się z głosem sumienia. Po co robi „rachunek sumienia”? Żeby siebie samego ocenić. Tu co prawda jest następna pułapka, przepuści tylko „czyste intencje”, bo chcąc usłyszeć ocene własnego sumienia- zawsze się ją dostanie, ale chcąc sobie wmówić swoją racje- sumienie się tak naprawdę zagłuszy. Intuicja potrafi oceniać innych, i często to właśnie robi - sumienie nie. Trzeba mieć odwagę stanąć za głosem sumienia, i życie jest procesem nauki tej właśnie odwagi. I nie ważne jak się to nazwie, żadne słowa nie przykryją esencji tego zjawiska. Bóg jest w sumieniu, ale rozum chce sumienie zagłuszyć. Rozum nie ma sumienia…. Serce je ma. Dalsze wnioski zbędne. Koniec


Komentarze:


Imię:

Treść komentarza:

Wybierz swój avatar:

Anonim Pan Pani Chłopiec Dziewczynka Geek Żartowniś Luzak Złośnik Zagubiony

Przepisz kod:


Dodaj komentarz